niedziela, 5 września 2010

zlosliwosc losu i bole

Poprzedniego dnia pisałem o konsekwencji w haśle "każdy dzień jeden sport". Złośliwość losu sprawiła, że kiedy nadeszła pora niedzielnego biegu, wieczorem po powrocie z mszy, poczułem zmęczenie, niechę do wysiłku i chęć do spania, a ponieważ dzień wczesniej pisałem na blogu o konsekwencji to byłbym kpem gdybym uległ.
Bieg trwał godzinę, ajpierw do miasta, później wzdłuż rzeki i spowrotem, w drodze powrotnej okazało się, iż musze jakoś pobiec dłuższą drogą, aby przebiec efektywnie 60minut (w ciągu tygodnia biegi są krótsze, a bieg niedzielny powininen być najdłuższy u mnie). Skręciłem na szlak wiodący lasem do bastylii, na mojej górze. Zapomniałem tylko o tym, że jest ciemno, co przy ścieżce dźwiękowej "moscow wind up"-sprawiało wrażenie, że zaraz mnie ktoś dopadnie zza krzaka. Zanim sie oswoilem to czesciowo biegłem po omacku, mimo ze droga ma 3 metry szerokosci, w bramie nic nie widziałem. Wybiegając z lasu na oswietloną drogę zauważyłem, ze mam dobre tempo, ciekawe czemu ;)
Kolejny dzień czuję lekki ból pleców, nie jest najgorzej ale to irytujące, choć nie tak bardzo jak ból prawego barku przy zbieganiu, ból podobny do bólu związanego z przydługim noszeniem ciężkiego plecaka. porozciagam troche i zobacze jak bedzie na basenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz